piątek, 30 grudnia 2016

Jak żyje się z depresją?

Już po tytule możecie wywnioskować, że to co za chwilę przeczytacie nie będzie uroczym fanfiction ze szczęśliwym zakończeniem. Dziś chciałabym poruszyć temat, który chyba powinien być poruszony przeze mnie już dawno temu.
Każdy z nas ma jakieś pojęcie o tym, czym jest depresja. Niektóre przekonania są słuszne, niektóre zupełnie błędne. Trudno jednak rozstrzygnąć, które są które, ponieważ zauważyłam, iż temat wszelkich zaburzeń i chorób psychicznych zaszufladkowany został jako „tabu”, a sami chorzy przez niewiedzę innych, często traktowani są jak ludzie gorszego sortu. Dlatego też milczą oni na temat swoich zaburzeń, lub gdy dopiero zaczynają je dostrzegać – bagatelizują i lekceważą swój problem. Odczuwam wrażenie, że depresja traktowana jest jak galerianki – każdy wie, że istnieją, ale nikt nigdy ich nie spotkał. (piękne porównanie... zasługuję na nagrodę XD). Przekonania, iż osoby chore na depresję (lub inne zaburzenia) są wariatami, bardzo ciężko pozbyć się ze swojego umysłu, nawet samym chorym. Sama doskonale wiem, jak długą i ciężką walkę przebyłam, by przestać winić się za swoje zaburzenie i nie wstydzić się o nim mówić.
Tak, cierpię na depresję. Borykam się z nią mniej więcej od 14. roku życia tj. około 4 lata. To właśnie wtedy zaczęłam dostrzegać w sobie niepokojące zmiany.
Nim przejdę do odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule, chciałabym zaznaczyć, iż przeżycia ludzi mogą się różnić, a ja opierać będę się wyłącznie na swoim doświadczeniu. Jak więc żyje się z depresją?
Czasem cholernie trudno, czasem zaś tak, jakby jej nigdy nie było.
Cofając się wspomnieniami gdzieś na granicę 1-2 gimnazjum zauważam, dopiero teraz, jak nagle, z miesiąca na miesiąc mój charakter zmienił się zupełnie. Nie żartuję, zu-peł-nie. Z otwartej, popularnej w całej szkole, towarzyskiej metalówy zmieniłam się w szarą, cichą dziewczynę, która nagle przestała mieć ochotę na kontakty z innymi ludźmi. Wtedy myślałam, że jest to właśnie ten młodzieńczy bunt. Myśleli tak też moi rodzice. Wszyscy zlekceważyliśmy to. „Pobuntuje się i przestanie”. Poprawy jednak nie było, zaś pojawił się kolejny, zlekceważony znak – zaczęłam sypiać popołudniami. Mimo, iż nigdy nie miałam problemów ze snem, przesypiałam całe noce, nagle zaczęłam być ospała, wiecznie zmęczona i nie potrafiłam funkcjonować bez dwu-trzygodzinnej drzemki po zjedzeniu obiadu. Do tego wszystkiego doszło też to, że nagle znacznie łatwiej i częściej błahostki doprowadzały mnie do wściekłości. Ze złości zaczęłam płakać, to też zostało przeze mnie zbagatelizowane – przecież wiele osób płacze ze złości... tylko nie każdy parę razy dziennie... z powodu źle położonej poduszki czy znielubionej potrawy na obiad... Najgorsze jednak pojawiło się w trzeciej gimnazjum. Zaczęłam się bać. Nie potrafię opisać tego strachu. Było to uczucie, które towarzyszyło mi co noc. Nie potrafiłam zasnąć bez zapalonego światła, ponieważ bałam się. Bałam się, lecz gdyby ktoś zapytał się mnie czego, nie potrafiłabym odpowiedzieć. To był nieuzasadniony lęk, który nasilał się, gdy byłam sama, w ciemności. Zaczęłam się ciąć. Okaleczałam swoje uda, a także przedramiona. Za każdym razem, gdy to robiłam, myślałam jaka jestem beznadziejna robiąc taką głupotę, jednak nie potrafiłam przestać. Gdy cięcia zaczęły robić się głębsze i zostawiać ślady w postaci blizn, dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Z płaczem i bolącym sercem poszłam po pomoc do swojej Mamy. Mimo, iż jestem świetną aktorką, ładnie się uśmiecham, do niej również zaczęło docierać już wcześniej, iż coś złego się dzieje. Jednak nie miała pojęcia, że jest aż tak źle.
Trafiłam pod opiekę psychologa dziecięcego. To właśnie tam, od sympatycznej, młodej kobiety dowiedziałam się, iż cierpię na depresję, lekką, taką, która nie wymaga leczenia psychotropami. Przez parę miesięcy, raz w tygodniu uczęszczałam na coś, co pani psycholog śmiała nazywać terapią. Nie będąc zadowolona z efektów, a raczej ich braków, zrezygnowałam z pomocy psychologa i postanowiłam walczyć na własną rękę. Początkowo było mi trudno, nie znałam słabości, ani mocnych stron swojego przeciwnika, ale z pomocą najbliższych walczyłam z całych sił. Zauważyłam ogromną poprawę, przestałam okaleczać swoje ciało, znów zaczęłam się SZCZERZE śmiać, uśmiechać. Myślałam, że wygrałam wojnę.
Nic bardziej mylnego... Wygrałam dopiero pierwszą rundę. Ta cholera ukryła się na długi czas, jednak nigdy nie zginęła i wróciła z nową strategią. Wszystko zaczęło się na nowo, gdzieś pod koniec drugiej klasy liceum i trwa do teraz. Po raz kolejny popełniłam kluczowy błąd – zignorowałam niepokojące sygnały. Może to dlatego, że symptomy się zmieniły. Stałam się dzika – tak skomentowała to moja przyjaciółka. Przestało interesować mnie poznawanie nowych ludzi, a wręcz zaczęło lekko przerażać. I uwaga, teraz czas na najgłupszą rzecz.. Boję się rozmawiać przez telefon, a także odczuwam niepokój, gdy muszę rozmawiać z kimś obcym lub, kiedy muszę wyjść sama do sklepu, lekarza. Niby głupota, ale nie wiecie jak niesamowicie potrafi to utrudnić życie. (Potrafię zrezygnować z jedzenia pizzy, bo Mama nie chce jej zamówić i każe zrobić to mnie.)
Znów bardzo dużo płaczę, nie tylko ze złości, czasem „tak po prostu”. No i najgorsze – rzeczy, które lubię przestały sprawiać mi przyjemność, a ochotę na robienie czegokolwiek poza spaniem straciłam. (Tak, to właśnie powód, dla którego zawiesiłam bloga.)
Chyba najlepszym dowodem na to jak silnie demotywuje mnie to cholerstwo, jest fakt, iż kompletnie nie robię nic w domu. Moja Mama odkąd pamiętam, ma problemy zdrowotne, a mój Tato nie jest w stanie zrobić wszystkiego, szczególnie, gdy jest w pracy, a my zostajemy same z Mamą. Zawsze postanawiam sobie, że w czymś jej pomogę. Potrafię przecież gotować, a sprzątanie zajmuje mi znacznie mniej czasu, niż nie w pełni sprawnej Mamie... Jednak wszystko kończy się na postanowieniach, bo gdy próbuję coś zrobić nie mam siły. Czuję się przemęczona fizycznie i psychicznie. Całe wolne spędziłam śpiąc. Chcę zrobić coś, ale nie mogę, mimo że bardzo tego chcę.
Ostatnio jednak nawet spać nie mogę. Potrafiłabym, pomimo ogromnego zmęczenia, przeleżeć calutką noc, gapiąc się przed siebie. Czemu nie mogę zasnąć, a jedynym sposobem bym przespała choć parę godzin są ziołowe tabletki na sen? Ponoć to ze stresu, jestem w klasie maturalnej, więc lekarz, do którego przyszłam z bolącym sercem, stwierdził, iż powinnam wyluzować.
I wyluzuję, bo muszę i wiem, że potrafię. Ostatnio moja Mama chodzi ciągle przygnębiona, jest zmęczona, bo wszystko robi sama, gdy ja śpię w pokoju obok. Co raz częściej się kłócimy. Dlatego wiem, że znów muszę stanąć do walki. Nawet fakt, że gdy znowu uda mi się wygrać, za parę miesięcy, może lat, znów będę musiała zaczynać od początku, nie jest w stanie mnie powstrzymać. Czeka mnie jeszcze wiele trudów, by pozbyć się depresji ze swojego życia.
Na końcu chciałabym zaapelować, byście rozejrzeli się dokładnie wokoło. Może również obok was znajduje się osoba, która za pięknym uśmiechem ukrywa łzy w oczach. Pamiętajcie, że depresja nie robi z nas wariatów, jednak bez waszej pomocy i swojej ciężkiej pracy, możemy w końcu zwariować.

PS: Jeszcze nie zdecydowałam czy pokażę ten tekst swojej Mamie, ale jeśli... Mamo, nie bądź zła, niech nie będzie Ci przykro, bo to nie jest Twoja wina. Nie próbuj też ze mną o tym rozmawiać, to jeszcze nie czas, w którym będę się czuła komfortowo rozmawiając o tym, że w moim życiu znowu pojawił się niechciany gość. Jest mi teraz trochę ciężko, ale liczę, że chociaż troszkę łatwiej będzie Ci mnie zrozumieć. 

2 komentarze:

  1. Nie jestem osobą, która płacze, ale teraz autentycznie mam łzy w oczach i to nie przez współczucie, czy coś... tylko może z zachwytu(?), że jesteś na tyle dzielna, by pisać o tym publicznie.
    Wgl dziwię się,że piszę tu komentarz, bo zawsze, gdy ktoś opowiada mi coś ciężkiego i trudnego dla niego uciekam, albo milcze... ale chyba muszę Ci podziękować, że to napisałaś. Mam 19 lat, a o depresji wiem naprawdę niewiele i miałam o tym może nie zupełnie inne pojęcie, ale na pewno odbiegające od prawdy, więc dziękuję ^^
    Kolejnym powodem, dla którego cieszę się, że wstawiłaś ten post na bloga po jego "zawieszeniu" jest to, że nie jesteś jak inni autorzy, którzy zawieszają bloga, a potem znikają bez słowa na 2-3lata, a potem usuwają wszystko z internetu. Gdybyś tak zrobiła na pewno by nam(czytelnikon) Ciebie zabrakło, mimo że znamy się tylko w relacji post-komentarz xd
    Powodzenia i mocno trzymam za Ciebie kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo!
    smutne ale to właśnie są moje klimaty >_< ciekawy pomysł na posta taki niespotykany i oryginalny ! Bardzo ciekawie opisałaś te uczucia i sytację nie dało się powstrzymać łez :(
    my-dream-is-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń