Już po tytule możecie wywnioskować,
że to co za chwilę przeczytacie nie będzie uroczym fanfiction ze
szczęśliwym zakończeniem. Dziś chciałabym poruszyć temat, który
chyba powinien być poruszony przeze mnie już dawno temu.
Każdy z nas ma jakieś pojęcie o
tym, czym jest depresja. Niektóre przekonania są słuszne, niektóre
zupełnie błędne. Trudno jednak rozstrzygnąć, które są które,
ponieważ zauważyłam, iż temat wszelkich zaburzeń i chorób
psychicznych zaszufladkowany został jako „tabu”, a sami chorzy
przez niewiedzę innych, często traktowani są jak ludzie gorszego
sortu. Dlatego też milczą oni na temat swoich zaburzeń, lub gdy
dopiero zaczynają je dostrzegać – bagatelizują i lekceważą
swój problem. Odczuwam wrażenie, że depresja traktowana jest jak
galerianki – każdy wie, że istnieją, ale nikt nigdy ich nie
spotkał. (piękne porównanie... zasługuję na nagrodę XD).
Przekonania, iż osoby chore na depresję (lub inne zaburzenia) są
wariatami, bardzo ciężko pozbyć się ze swojego umysłu, nawet
samym chorym. Sama doskonale wiem, jak długą i ciężką walkę
przebyłam, by przestać winić się za swoje zaburzenie i nie
wstydzić się o nim mówić.
Tak, cierpię na depresję. Borykam
się z nią mniej więcej od 14. roku życia tj. około 4 lata. To
właśnie wtedy zaczęłam dostrzegać w sobie niepokojące zmiany.
Nim przejdę do odpowiedzi na pytanie
zawarte w tytule, chciałabym zaznaczyć, iż przeżycia ludzi mogą
się różnić, a ja opierać będę się wyłącznie na swoim
doświadczeniu. Jak więc żyje się z depresją?
Czasem cholernie trudno, czasem zaś
tak, jakby jej nigdy nie było.
Cofając się wspomnieniami gdzieś na
granicę 1-2 gimnazjum zauważam, dopiero teraz, jak nagle, z
miesiąca na miesiąc mój charakter zmienił się zupełnie. Nie
żartuję, zu-peł-nie. Z otwartej, popularnej w całej szkole,
towarzyskiej metalówy zmieniłam się w szarą, cichą dziewczynę,
która nagle przestała mieć ochotę na kontakty z innymi ludźmi.
Wtedy myślałam, że jest to właśnie ten młodzieńczy bunt.
Myśleli tak też moi rodzice. Wszyscy zlekceważyliśmy to.
„Pobuntuje się i przestanie”. Poprawy jednak nie było, zaś
pojawił się kolejny, zlekceważony znak – zaczęłam sypiać
popołudniami. Mimo, iż nigdy nie miałam problemów ze snem,
przesypiałam całe noce, nagle zaczęłam być ospała, wiecznie
zmęczona i nie potrafiłam funkcjonować bez dwu-trzygodzinnej
drzemki po zjedzeniu obiadu. Do tego wszystkiego doszło też to, że
nagle znacznie łatwiej i częściej błahostki doprowadzały mnie do
wściekłości. Ze złości zaczęłam płakać, to też zostało
przeze mnie zbagatelizowane – przecież wiele osób płacze ze
złości... tylko nie każdy parę razy dziennie... z powodu źle
położonej poduszki czy znielubionej potrawy na obiad... Najgorsze
jednak pojawiło się w trzeciej gimnazjum. Zaczęłam się bać. Nie
potrafię opisać tego strachu. Było to uczucie, które towarzyszyło
mi co noc. Nie potrafiłam zasnąć bez zapalonego światła,
ponieważ bałam się. Bałam się, lecz gdyby ktoś zapytał się
mnie czego, nie potrafiłabym odpowiedzieć. To był nieuzasadniony
lęk, który nasilał się, gdy byłam sama, w ciemności. Zaczęłam
się ciąć. Okaleczałam swoje uda, a także przedramiona. Za każdym
razem, gdy to robiłam, myślałam jaka jestem beznadziejna robiąc
taką głupotę, jednak nie potrafiłam przestać. Gdy cięcia
zaczęły robić się głębsze i zostawiać ślady w postaci blizn,
dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Z płaczem i bolącym sercem
poszłam po pomoc do swojej Mamy. Mimo, iż jestem świetną aktorką,
ładnie się uśmiecham, do niej również zaczęło docierać już
wcześniej, iż coś złego się dzieje. Jednak nie miała pojęcia,
że jest aż tak źle.
Trafiłam pod opiekę psychologa
dziecięcego. To właśnie tam, od sympatycznej, młodej kobiety
dowiedziałam się, iż cierpię na depresję, lekką, taką, która
nie wymaga leczenia psychotropami. Przez parę miesięcy, raz w
tygodniu uczęszczałam na coś, co pani psycholog śmiała nazywać
terapią. Nie będąc zadowolona z efektów, a raczej ich braków,
zrezygnowałam z pomocy psychologa i postanowiłam walczyć na własną
rękę. Początkowo było mi trudno, nie znałam słabości, ani
mocnych stron swojego przeciwnika, ale z pomocą najbliższych
walczyłam z całych sił. Zauważyłam ogromną poprawę, przestałam
okaleczać swoje ciało, znów zaczęłam się SZCZERZE śmiać,
uśmiechać. Myślałam, że wygrałam wojnę.
Nic bardziej mylnego... Wygrałam
dopiero pierwszą rundę. Ta cholera ukryła się na długi czas,
jednak nigdy nie zginęła i wróciła z nową strategią. Wszystko
zaczęło się na nowo, gdzieś pod koniec drugiej klasy liceum i
trwa do teraz. Po raz kolejny popełniłam kluczowy błąd –
zignorowałam niepokojące sygnały. Może to dlatego, że symptomy
się zmieniły. Stałam się dzika – tak skomentowała to moja
przyjaciółka. Przestało interesować mnie poznawanie nowych ludzi,
a wręcz zaczęło lekko przerażać. I uwaga, teraz czas na
najgłupszą rzecz.. Boję się rozmawiać przez telefon, a także
odczuwam niepokój, gdy muszę rozmawiać z kimś obcym lub, kiedy
muszę wyjść sama do sklepu, lekarza. Niby głupota, ale nie wiecie
jak niesamowicie potrafi to utrudnić życie. (Potrafię zrezygnować
z jedzenia pizzy, bo Mama nie chce jej zamówić i każe zrobić to
mnie.)
Znów bardzo dużo płaczę, nie tylko
ze złości, czasem „tak po prostu”. No i najgorsze – rzeczy,
które lubię przestały sprawiać mi przyjemność, a ochotę na
robienie czegokolwiek poza spaniem straciłam. (Tak, to właśnie
powód, dla którego zawiesiłam bloga.)
Chyba najlepszym dowodem na to jak
silnie demotywuje mnie to cholerstwo, jest fakt, iż kompletnie nie
robię nic w domu. Moja Mama odkąd pamiętam, ma problemy zdrowotne,
a mój Tato nie jest w stanie zrobić wszystkiego, szczególnie, gdy
jest w pracy, a my zostajemy same z Mamą. Zawsze postanawiam sobie,
że w czymś jej pomogę. Potrafię przecież gotować, a sprzątanie
zajmuje mi znacznie mniej czasu, niż nie w pełni sprawnej Mamie...
Jednak wszystko kończy się na postanowieniach, bo gdy próbuję coś
zrobić nie mam siły. Czuję się przemęczona fizycznie i
psychicznie. Całe wolne spędziłam śpiąc. Chcę zrobić coś, ale
nie mogę, mimo że bardzo tego chcę.
Ostatnio jednak nawet spać nie mogę.
Potrafiłabym, pomimo ogromnego zmęczenia, przeleżeć calutką noc,
gapiąc się przed siebie. Czemu nie mogę zasnąć, a jedynym
sposobem bym przespała choć parę godzin są ziołowe tabletki na
sen? Ponoć to ze stresu, jestem w klasie maturalnej, więc lekarz,
do którego przyszłam z bolącym sercem, stwierdził, iż powinnam
wyluzować.
I wyluzuję, bo muszę i wiem, że
potrafię. Ostatnio moja Mama chodzi ciągle przygnębiona, jest
zmęczona, bo wszystko robi sama, gdy ja śpię w pokoju obok. Co raz
częściej się kłócimy. Dlatego wiem, że znów muszę stanąć do
walki. Nawet fakt, że gdy znowu uda mi się wygrać, za parę
miesięcy, może lat, znów będę musiała zaczynać od początku,
nie jest w stanie mnie powstrzymać. Czeka mnie jeszcze wiele trudów,
by pozbyć się depresji ze swojego życia.
Na końcu chciałabym zaapelować,
byście rozejrzeli się dokładnie wokoło. Może również obok was
znajduje się osoba, która za pięknym uśmiechem ukrywa łzy w
oczach. Pamiętajcie, że depresja nie robi z nas wariatów, jednak
bez waszej pomocy i swojej ciężkiej pracy, możemy w końcu
zwariować.
PS: Jeszcze nie zdecydowałam czy
pokażę ten tekst swojej Mamie, ale jeśli... Mamo, nie bądź zła,
niech nie będzie Ci przykro, bo to nie jest Twoja wina. Nie próbuj
też ze mną o tym rozmawiać, to jeszcze nie czas, w którym będę
się czuła komfortowo rozmawiając o tym, że w moim życiu znowu
pojawił się niechciany gość. Jest mi teraz trochę ciężko, ale
liczę, że chociaż troszkę łatwiej będzie Ci mnie zrozumieć.